Śladów pośrednich i bezpośrednich dowodzących temu, że pozaziemskie cywilizacje nie tyle nawet odwiedzały Ziemię, co ich przedstawiciele nawiązywali KONTAKT z mieszkańcami Ziemi, jest na tyle dużo, że jeżeli tylko trafiłyby one na salę sądową i były przedmiotem rozprawy to końcowe orzeczenie sądu brzmiałoby następująco: nie jesteśmy jedyną cywilizacją we Wszechświecie! Ba! Nie jesteśmy też jedyną cywilizacją w naszej galaktyce!
Bo tylko względem tego drugiego, to grupa naukowców z Uniwersytetu Nottingham we Wielkiej Brytanii dokonała kalkulacji, że w samej Drodze Mlecznej powinno znajdować się co najmniej 36 rozwiniętych cywilizacji pozaziemskich!
Aczkolwiek ludzkość zanim będzie gotowa zaakceptować ten fakt, że nie jesteśmy “jedynymi dzieciakami w okolicy” to wcześniej upłynie jeszcze wiele wody w Wiśle. Bo sprawa wygląda tak, że choć samych dowodów na potwierdzenie tej tezy — że nie jesteśmy sami we Wszechświecie — już co prawda nie brakuje, tak jednak ta wiedza na tyle wywraca do góry nogami dotychczasowe światopoglądy, że niektórzy nie chcą o tym nawet słyszeć.
W każdym razie za skromny przykład tej “ludzkości w kontakcie z rozwiniętymi cywilizacjami” może niech posłuży incydent z lasu Rendlesham w Anglii, gdzie w 1980 roku w bazie wojskowej Woodbridge brytyjskiego RAF’u stacjonował oddział Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
W nocy 26 grudnia dwóch amerykańskich żołnierzy dostrzegło, kojarzący się im z spadającą gwiazdą, rozbłysk światła nad pobliskim lasem. Zaalarmowali dowództwo, które następnie wysłało na miejsce zdarzenia trzyosobowy patrol i zaraz po przybyciu okazało się, że źródłem tego światła był niezidentyfikowany obiekt w kształcie piramidy.
Jeden z żołnierzy, sierżant Jim Penniston, podszedł do ów obiektu na tyle blisko aby móc dotknąć jego powierzchni – jak później relacjonował to przypominało ono w swej fakturze szkło. Penniston zobaczył też na powierzchni obiektu jakiejś symbole, a które przywodziły mu na myśl “egipskie hieroglify.” Po chwili obiekt błysnął jasnym światłem i odleciał znikając im z oczu. Rano powrócono w to samo miejsce i odnaleziono tam ślady wgnieceń w ziemi, wskazujące na lądowanie jakiegoś obiektu, jak też odnaleziono ślady ognia oraz połamane gałęzie.
W toku trwającego śledztwa to dwa dni później – w towarzystwie paru innych żołnierzy – do lasu udał się zastępca bazy, czyli podpułkownik Charles Halt. I tej nocy wojskowi ponownie mieli okazje zaobserwować coś bardzo niezwykłego – podpułkownik posiadał przy sobie włączony magnetofon na którym udało się zarejestrować całą relacje:
Widzę to coś… Wróciło. Leci w tę stronę. Nie mam żadnych wątpliwości… Po prostu razi nas w oczy. Teraz leci ku nam. Widzimy teraz coś w rodzaju zbliżającej się do ziemi smugi światła. Jeden obiekt wciąż wisi nad bazą w Woodbrigde i wysyła w jej stronę promienie
Grupa zwiadowcza ppłk Halta zaobserwowała wtedy na niebie trzy obiekty o kształcie bumerangu, gdzie następnie jeden z nich wyemitował jasny promień światła w kierunku bazy Woodbridge oraz znajdujący się tam atomowy arsenał. Spomiędzy drzew dobiegało także czerwone światło, które Halt opisał jako “wielkie czerwone oko” sunące pomiędzy drzewami – po paru minutach “czerwone oko” rozpadło się na części i wyparowało.
W 1994 roku sierżant Jim Penniston z pierwszej grupy zwiadowczej, zdecydował się na przeprowadzenie na sobie regresji hipnotycznej aby możliwie dowiedzieć się co tak naprawdę zaszło 14 lat temu w lesie Rendlesham. Co interesujące, to Penniston w stanie hipnozy wyjawił, że w 1980 roku nieopodal bazy wojskowej Woodbridge wylądowali ludzie z przyszłości, którzy przybywają tutaj [na Ziemię – przyp. red.] w osobnych zespołach i każdemu zespołowi zostało powierzone odrębne zadanie. Penniston powiedział, że Ci “ludzie z przyszłości” przybywają z trudnych dla nich czasów z racji poziomu skażenia ich planety.
Nawiązując jednak do tych “ludzi z przyszłości.” Kwestią otwartą jest czy to byliby ludzie z naszej przyszłości – w sensie, że można się zastanawiać czy to mogliby być przedstawiciele przyszłych pokoleń naszej planety? Dla zobrazowania, to pewien doktor antropologii z Montany stwierdził w wywiadzie dla space.com, że za zjawiskiem UFO w ogóle stoją podróżnicy w czasie.
No albo jest i tak, że w lesie Rendlesham lądowali osobnicy z takiej przyszłości jaka i nas również czeka jako cywilizację – bodajże to jest przyszłość w której grozi nam wymarcie jako gatunkowi.
Cóż, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, to i tak w pewnym sensie wspomniany doktor antropologii ma rację, czyli, że za zjawiskiem UFO stoją podróżnicy w czasie, choć… raczej nie do końca tak jak to doktor sobie wyobraża, bo on sam twierdził, że Ci podróżnicy w UFO to przyszli turyści i badacze pochodzący z Ziemi.
Jednakże spójrzmy na to wszystko przez pryzmat relacji z Bliskich Spotkań – otóż przybysze nie rzadko zdradzają tą informację z jakiej planety lub z jakiego układu przybywają i jednocześnie nie wszyscy przypominają znanego nam gatunku homo sapiens. Ponadto nasze planety zazwyczaj dzieli dystans liczony w tysiącach lat świetlnych, więc jeżeli cywilizacja z planety M. chciałyby jednego dnia wyruszyć na planetę Z. to aby dotrzeć tam za swojego życia, to taka cywilizacja niewątpliwie powinna być takim podróżnikiem w czasie z uwagi na wiążące się z tak dużymi odległościami prawa fizyki – czyż zatem w naszym ścisłym rozumieniu odwiedzający planetę Z. to nie byłyby istoty z przyszłości, a obiekty UFO swoistym odpowiednikiem wehikułu czasu?
Na dobitkę temu jest ciekawa rzecz à propos KONTAKTÓW z pozaziemskimi cywilizacjami (jak już jesteśmy przy wehikułach czasu.) Bowiem jest możliwym, że częściowo ich komunikacja z nami odbywa się na gruncie zjawiska manipulacji czasem.
Konkretnie rzeczoną formę komunikacji można by spróbować wytłumaczyć na przykładzie tzw. paradoksu dziadka, gdzie osoba chcąca podróżować w czasie nie może zaingerować w linię czasową aby z perspektywy tej osoby taka podróż była w ogóle możliwa. Opierając się tutaj na rozważaniach profesora Setha Lloyd z Massachusetts Institute of Technology możliwym obejściem paradoksu dziadka byłoby:
Dla przykładu, producent kuli musiałby wyprodukować wybrakowaną kulę, która potem miałaby być wykorzystana do zabicia dziadka podróżnika w czasie, albo broń by nie wystrzeliła lub drobne fluktuacje kwantowe zmieniłyby delikatnie lot kuli w ostatniej chwili.
Innymi słowy człowiek wpływał by tutaj na zdarzenia poprzez teleportację kwantową, gdzie teleportowana byłaby konkretna cząsteczka, a następnie tą cząsteczką później byłaby odpowiedzialna np. za zmianę kierunku lotu wystrzelonej kuli. Podróż w czasie jest tym samym możliwa z uwzględnieniem tzw. paradoksu dziadka.
A jeżeli przełożyć powyższe rozważania na sposoby nawiązywania kontaktu to końcowy tego efekt mógłby przypominać zdarzenia synchroniczne, nad którymi zaawansowana jednostka zachowuje pełną kontrolę. Zdarzenia synchroniczne to zasada wszechzwiązku zdarzeń ukuta przez Carla Gustava Junga – potocznie moglibyśmy to nazywać nieprzypadkowością przypadku.
Taka hipoteza znajduje swe oparcie w niejednej historii o domniemanym KONTAKTCIE, toteż nie bez uzasadnienia można zaryzykować stwierdzeniem, że naprawdę niewykluczonym, że KONTAKT odbywać się może poprzez subtelny wpływ na zdarzenia, a które My nazywamy później … przypadkami. Na marginesie zapewniam Państwa, że takich historii jest przynajmniej z kilka, lecz to już jest temat do rozwinięcia przy zupełnie innej okazji.
źródła:
You can’t tell the people (Georgina Bruni with foreword by Nick Pope);
facet.onet.pl; wp.pl; space.com; gazeta.pl